15. 03. 11 r. Warszawa.
Wizja;
- Jestem w wielkim, ogromnym pomieszczeniu ze ścianami. Koło mnie stoi ktoś jeszcze. Przed nami w oddali stał demon, wielki i gruby, paskudny, tłusty dziad. Był kilkadziesiąt razy od nas większy. Staliśmy naprzeciwko niego, ja niebieski, mój towarzysz biały z brązowymi włosami do ramion. Gacek powoli szedł w naszą stronę. Zmuszał nas do cofania się w kierunku tylnej ściany. Broniliśmy się. Najpierw „biały” podskoczył do góry 3 metry i rzucił w demona kulą energii w kolorze czerwonym, ale to go w ogóle nie zatrzymało, nawet go nie drasnęło.
- Przyszła kolej na mnie. Na moim ręku pokazała się niebieska kula energii, też uniosłem się do góry na 3 metry i walnąłem w niego w prawe ramię niebieską kulą, gacek lekko się cofnął od tego uderzenia, ale dalej posuwał się do przodu. Ponownie mój towarzysz uderzył i znowu nic to nie dało. Kiedy przyszła kolej na mnie skupiłem się ze wszystkich sił i uderzyłem go po raz drugi, cios był na tyle silny, że trochę gacka odrzuciło, ale po chwili nadal szedł do przodu. Cały czas cofaliśmy się, ale nie mogło to trwać zbyt długo, bo byliśmy coraz bliżej ściany.
- Biały znowu uderzył i nic, ja uderzyłem i nic. Byliśmy już prawie pod ścianą. Biały ostatkiem siły uderzył w niego kulą energii, ale to było żałośnie słabe. Przyszła moja kolej i wiedziałem, że jest to ostatnia szansa. Byłem zdany na siebie. Mój towarzysz nic nie mógł zrobić, bo nie miał już siły.
- Wielki gacek był już bardzo blisko, a za nami ściana, nie było gdzie uciec. Z dłoni wyrosła mi kolejna kula energii i przed ostatnim rzuceniem skierowałem w górę głowę wołając w rozpaczy;
- Boże Mój, pomóż !
Przypomniały mi się słowa AIDY;
- O wyzwolenie walczy też inny Anioł, który jest w połowie upadły !? – powiedziała wtedy.
Czyżby w tej wizji to był właśnie on?
26. 05. 11 r. Szczecin.
Jestem beznadziejna, bo powinnam pisać częściej. Tyle się dzieje, a ja to lekceważę. Może już spowszechniało mi ciągłe słuchanie opowieści o wychodzeniu różnych zwierząt ze ściany, o manifestacji czarnego w pokoju i o nocnych wizytach. Wczoraj jednak zdarzyło się coś, co mnie zadziwiło.
Od wielu miesięcy Piotr prawie codziennie budzi mnie telefonicznie o 7.30. Robi to, kiedy wychodzi z porannej mszy. Wczoraj kładąc się spać zakończyłam dzień myślą, że dobrze byłoby, by tym razem także mnie obudził, ponieważ mam rano spotkanie z klientem. Rano dzwoni mój telefon i widzę, że wyświetla się jego imię. Zdziwiło mnie tylko to, że była godzina 7.21, a nie 7.30. Czyżby nie był na mszy?… pomyślałam. Odebrałam telefon i usłyszałam jego głos;
- Co tam ? – i w tym momencie cała bateria „poleciała” w dół. Gwałtownie wyładował mi się telefon. Szybko więc podłączyłam do telefonu ładowarkę i oddzwoniłam po chwili do Piotra. Była 7.30.
- Słuchaj, przerwało, bo bateria mi się wyczerpała. Co słychać? – Piotr po chwili milczenia odpowiedział;
- Ale ja do ciebie nie dzwoniłem… właśnie wyszedłem z kościoła i wsiadłem do auta. Telefon był w aucie.
Zamurowało mnie, myślałam, że żartuje.
- Niemożliwe, słyszałam twój głos.
- Przecież mówię, w tej chwili wziąłem do ręki telefon – powiedział bardzo poważnie.
Tym razem ja milczałam i próbowałam sobie wytłumaczyć, co się stało. Sprawdziłam połączenia i było! – 7.21 telefon od Piotra. Znowu zadzwoniłam do Piotra pytając, czy na pewno do mnie nie telefonował. Chcąc mnie całkowicie przekonać przysiągł na Boga, że nie.
Muszę mu uwierzyć, ale jeśli nie on dzwonił… to kto?
Dawno już podpisaliśmy umowę na wynajęcie nowego mieszkania w Warszawie (nawet go jeszcze nie widziałam), ale Piotr ciągle siedzi w starym. Tak więc w tej chwili mamy na karku trzy wynajęte mieszkania (1 w Szczecinie i 2 w Warszawie) i wielkie koszty. Piotr jest tak uparty i wojowniczo nastawiony do walki z gackiem, że brakuje mi argumentów, by go przekonać. Wydaje mu się, że jak się wyprowadzi to tak, jakby uciekał, a on, jak powiedział, nigdy nie ucieka.
15. 07. 11 r. Warszawa.
Spółdzielnia przysłała zawiadomienie, że po śmierci Krysi lokal musi być jednak opuszczony. Krótko mówiąc według administracji wraz ze śmiercią głównego najemcy nikt już nie ma praw do użytkowania tego mieszkania. Nic z tego nie rozumiemy, ale po cichu cieszę się, że może tym razem Piotr zdecyduje się w końcu wyprowadzić. Brat Krysi uspokaja, by się tak nie spieszyć z przeprowadzką, bo chce się odwołać i może to potrwać jeszcze kilka miesięcy. Słysząc te słowa myślałam, że mnie szlag trafi.
18. 07. 11 r. Warszawa.
Wizja.
- Widziałem starego człowieka na wózku inwalidzkim, który podjechał do mojego łóżka, miał białą twarz, ale zdecydowane oczy. Powiedział wskazując na mnie palcem; sierżant z okiem dżina.
Ciekawe…. Dżin to arabski odpowiednik demona. https://pl.wikipedia.org/wiki/Dżinn
Co miała znaczyć ta krótka wizja?
20. 07. 11 r. Szczecin.
Miałam okropny i krótki sen.
Wyprowadzałam z garażu auto, miałam lekko upuszczoną po mojej stronie szybę. Nagle pojawił się mężczyzna ubrany na czarno, podszedł zdecydowanie do auta, wsadził przez okno rękę i chwycił za moje kluczyki w stacyjce. Chciał je wyciągnąć patrząc mi prosto w oczy. Był tak silny i zdecydowany, że nie dałam mu rady się przeciwstawić. W panice sięgam po telefon i próbuję zadzwonić po pomoc do Piotra.
Obudziłam się gwałtownie przestraszona. Twarz tego mężczyzny widziałam już 3 – krotnie. Twarz kompletnie bez emocji, zimna i cyniczna. Ostatnim razem, o ile pamiętam… goniła mnie aż do kościoła. Próbuję zrozumieć symbolikę tego snu. Auto to życie, a kluczyki pozwalają uruchomić i prowadzić auto, to jak ster na statku. Kiedy gacek próbuje przejąć moje kluczyki, to jakby chciał przejąć ster mojego życia.
Uwaga, ponieważ wpisy edytują się w kolejności od najnowszych do najstarszych, by w pełni zrozumieć pisany tekst, proszę cofnąć się do samego początku.