24. 03. 10 r. Warszawa.
Muszę to opisać od początku, ponieważ wszystko ma znaczenie. Odkąd zmarła Krysia przyjeżdżam do Warszawy co drugi weekend. Przyjeżdżam w piątek i wyjeżdżam w niedzielę, bo w poniedziałek praca.
W sobotę siedząc przy komputerze ogarnęło mnie dziwne uczucie. Siedziałam tak z pół godziny bez ruchu i tylko myśli kłębiły mi się w głowie czy wracać jutro, czy nie wracać, wracać, nie wracać, jechać… nie jechać. W pewnej chwili podjęłam decyzję; nie jadę. Piotr się zdziwił, ale i ucieszył.
Następnego dnia w niedzielę rano Piotra zaczął boleć ząb. Myśleliśmy, że to przejściowe, więc poszliśmy po zakupy, ale ząb bolał coraz bardziej. Wracamy do domu i decydujemy się na znalezienie dentysty, który byłby czynny w niedzielę. Przez internet znajdujemy klinikę na ul. Ludnej, która na szczęście mieści się niedaleko naszego mieszkania. Jest umówiony na 16.00. Wtedy pomyślałam;
- Dobrze, że nie jadę, bo pociąg miałabym o 17.00. Musiałby iść sam.
Kiedy zbliża się 16.00 jedziemy autem do dentysty. Piotr wchodzi do środka kliniki,a ja zastaję w samochodzie. Siedząc tak w ciszy obserwowałam pustą ulicę. Zauważyłam po przeciwnej stronie drogi w odległości 100 m od kliniki duży szpital. Przez moją głowę przebiegła wtedy myśl; „Dobrze, że ten szpital jest tak blisko”. Po chwili się zreflektowałam, że mam durne myśli, bo co ma wspólnego szpital do dentysty.
Kiedy Piotr wyszedł z kliniki stwierdził tylko, że lekarka nic nie znalazła w zębie, wg niej był zdrowy ?, ale ponieważ on nalegał to zaaplikowała mu truciznę. Wróciliśmy do domu zadowoleni, że mamy to z głowy.
Godzinę później Piotr zaczyna się drapać. W pewnej chwili rozebrał się do naga, bo wszystko go swędziało, drapał się po całym ciele. Szybko zrobiłam mu podwójne rozpuszczone wapno, ale to nic nie dało. Bardzo szybko pojawiły się bąbelki podobne do oparzenia od pokrzywy, obległy całe jego ciało. Rozśmieszyło mnie to nawet, bo Piotr wyglądał jak różowy prosiaczek. Tak śmiejąc się coś mnie tknęło. Gwałtownie spoważniałam.
Kazałam się mu ubrać i isc do szpitala. Musiałam być bardzo zdecydowana, ponieważ Piotr w ogóle się nie sprzeciwiał. Przypomniałam sobie, że „szpital był niedaleko”, naprzeciwko dentysty!. Mogliśmy jechać taxi , ale Piotr upierał się, by jechać swoim samochodem. Traciliśmy cenne minuty, bo musieliśmy iść do garażu. Już w samochodzie Piotr tracił siły, jadąc widzę jak kładzie głowę na kierownicy, zaczyna się dusić. Dobił mnie tym, że zaczął mi dyktować numery kont bankowych!!!! Wtedy zrozumiałam, że musi być z nam naprawdę źle.
Piotr zaparkował samochód na środku chodnika, byle gdzie. Biegnąc do szpitala ciągnęłam go za rękę. Na korytarzach nie było nikogo. Dobiegliśmy do recepcji i mówię krótko, że mąż ma atak alergiczny na coś i źle się czuje. Recepcjonistka około `60 reagowała jak w zwolnionym tempie. Dopiero kiedy Piotr zaczął bełkotać zaprowadziła go do lekarki w izbie przyjęć. Lekarka zareagowała powoli, nie spiesząc się. Zaaplikowała mu zastrzyk i kazała zdjąć koszulę. Kiedy jednak zobaczyła rany na plecach wybiegła do mnie przerażona i spytała co jadł wcześniej.
Krewetki, ale po chwili znowu coś mnie tknęło i powiedziałam,
- Ale to nie krewetki. Mąż był u dentysty i tam dostał truciznę, to na pewno trucizna.
Kazała mi zadzwonić do dentysty i spytać się co zaaplikowała Piotrowi do zęba. Nie miałam jednak telefonu, więc postanowiłam pobiec do kliniki, która znajdowała się naprzeciwko. Tak biegnąc znowu przypomniałam sobie swoje myśli; dobrze, że szpital jest tak blisko. Pobiegłam na drugą stronę ulicy i znalazłam jego lekarkę. Powiedziałam szybko, że mąż był u niej niedawno i trafił do szpitala. Poprosiłam, żeby napisała na kartce co zaaplikowała. Była bardzo sytuacja zdziwiona i przestraszona. Kiedy wróciłam do szpitala Piotra w izbie przyjęć już nie było, przewieźli go na OIOM. Okazało się, że w międzyczasie jego stan się pogorszył, zemdlał. Pobiegłam na czwarte piętro. Na OIOM-ie zaczęli go ratować, dawali mu kroplówkę i inne rzeczy, ale w końcu jeden z lekarzy do mnie wyszedł i powiedział;
- Nie dajemy rady. Tracimy go. Co mąż jadł?Kiedy zadał mi to pytanie poczułam coś dziwnego, spojrzałam na swoją dłoń, nawet ją uniosłam. Poczułam na dłoni kulę, której nie widziałam. Zrozumiałam, że właśnie w ręku dosłownie trzymam los mojego męża. Ode mnie będzie teraz zależeć, czy będzie żył, czy też nie.-Proszę pana, to trucizna w zębie, wyrwijcie mu ząb!!!. -Ale to jest szpital…-Jak to. Nie macie narządzi?! – ryknęłam.
Spojrzał na mnie dziwnie i wrócił do Piotra. Po dziesięciu minutach znowu się pojawił i powiedział, że trzeba dentystkę przyprowadzić, żeby wyciągnęła to lekarstwo z zęba. Z powrotem biegłam do kliniki, wpadłam do lekarki, która akurat miała jakiegoś pacjenta.
-Musi pani iść ze mną, mój mąż umiera – krzyknęłam bez pardonu.
Zastygła w bezruchu, kątem oka zauważyłam, że jej pacjent osunął się na fotelu. Zawołała jakąś inną lekarkę, wzięła torbę podręczną z narzędziami, płaszcz i wybiegłyśmy razem z kliniki. Dopiero biegnąc zauważyłam, że jest w ciąży. Była przerażona i znowu pomyślałam wtedy; dobrze, że to niedaleko. Na OIOMIE lekarz zaprowadził ją do Piotra. Widząc jej oddalające się plecy poczułam, że teraz wszystko będzie dobrze, poczułam spokój. Kiedy wrociła cała się trzęsła. Myślałam, że zacznie zaraz rodzić. Mówiła tylko;
- To niemożliwe, niemożliwe, to się nigdy nie zdarzyło.
Była zdziwiona, że trucizna nie zastygła i mogła ją bez problemu wyjąć. Zostawiła telefon do siebie prosząc, by do niej zadzwonić i poinformować, czy to faktycznie trucizna spowodowała atak anafilaktyczny. Do końca nie wierzyła. Jednak z chwilą wyjęcia lekarstwa, stan Piotra znacznie się poprawił i ustabilizował. Weszłam do środka i zobaczyłam go lezącego i podłączonego do aparatury i od razu przypomniałam sobie moją wizję sprzed kilku lat. http://osaczenie.pl/wp/2016/03/22/
W niedzielę jeszcze nie zdawałam sobie sprawy jak poważna była sytuacja. Dopiero na drugi dzień, kiedy rano przyszłam do szpitala dowiedziałam się, że kiedy tak biegałam pomiędzy kliniką a szpitalem w międzyczasie zastanawiano się, czy przyprowadzić do Piotra księdza, gdyż obawiano się najgorszego.
Lekarz, który ratował Piotra powiedział wyraźnie, gdybyśmy czekali na pogotowie lub zwlekali trochę dłużej Piotra już by nie było.
Gdybym wyjechała w niedzielę, Piotra już by nie było.
Nawet gdyby trafił do szpitala, lekarze nie wiedzieliby gdzie mają szukać, nikt nie wpadłby na to, że to wina zęba. Piotra już by nie było.
Ciekawa rzecz zdarzyła się 3 dnia pobytu w szpitalu. Piotr z OIOM-u został przeniesiony na inną salę. Zrobiono mu wszystkie niezbędne badania. Rano na obchodzie wśród kilku lekarzy była kobieta około 35 lat, która wyjątkowo długo i uważnie wpatrywała się w Piotra i w końcu spytała go na osobności;
-Czy nie ma pan nocnych wizyt, czy nie budzi się pan w nocy
To pytanie kompletnie zaskoczyło Piotra, nie spodziewał się takiego pytania i to w szpitalu. Chciał w pierwszej chwili zaprzeczyć, ale po chwili dogadali się szybko i zaczęli rozmawiać otwarcie. Lekarka stwierdziła, że Piotr ma coś dziwnego w sobie i wcześniej miała już podobnego pacjenta (kobietę). Sama później z tą lekarką rozmawiałam i okazała się bardzo osobą wierzącą. Może ci „bardzo wierzący” czują i widzą więcej?
W każdym razie Piotrowi to się nie zdarza, ale zaczął się zwierzać kobiecie, którą widział może po raz drugi raz w życiu. Chyba ją swoimi opowieściami przestraszył, a może i zaintrygował, bo zrobiła mu rezonans głowy, wyniki okazały się absolutnie normalne. Myślę, że po tym doświadczeniu Piotr na drugi raz nie będzie już taki wylewny.
Opisuję to kilka dni po fakcie, a ciągle trzęsą mi się ręce. Kiedy to analizuję widzę, że ten wypadek był wcześniej przewidziany, a może i zaplanowany. Moja wizja sprzed kilku lat, kilka snów o wielkiej wodzie, AIDA i ten głos, który mówił, że Piotr wkrótce odejdzie. Ewidentnie to ode mnie zależało, czy Piotr będzie żył, czy też nie. Gacek nieźle się starał, by zrobić mi prezent na moje urodziny, ale mam nadzieję, że zdałam ten egzamin.
Zastanowiło mnie jeszcze coś. AIDA ostatnim razem powiedziała;
-Wyczuwam wdowieństwo, uszyli już pani mężowi płaszcz śmierci.
Może i nie powinna mi o tym mówić, ale umówiłyśmy się, żeby niczego przede na nie taiła. Widziała śmierć i była tego pewna, a jednak udało się odwrócić bieg rzeczy. Z tego wynika, że nic nie jest przesądzone, ale trzeba słuchać swojej intuicji, znaków, które daje ci Góra.
Uwaga, ponieważ wpisy edytują się w kolejności od najnowszych do najstarszych, by w pełni zrozumieć pisany tekst, proszę cofnąć się do samego początku.