04. 01. 14 r. Szczecin.
Kilka dni temu miałam sen. Byłam otoczona czterema mężczyznami, wydawali się na początku przyjaźni, ale nagle jeden z nich stojący najbliżej zaczął się dziwnie zachowywać. Jego twarz zmieniła się w jakąś parchatą mordę, zaczął się śmiać cynicznie i wiedziałam, że zaraz mnie zaatakuje. Wołałam Piotra, ale nigdzie go nie było. We śnie krzyczałam i to mnie obudziło.
Ale to jest niczym wobec tego, co widział Piotr. Kiedy wrócił po pracy był tak naładowany, jakby podłączył się do prądu. Już wiedziałam, że coś się wydarzyło. Okazało się, że jadąc autem miał wizję, która zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Nie wiem jak można prowadzić auto i jednocześnie mieć wizje i nie zrobić przy tym wypadku… ?… a Piotr ma tak już coraz częściej.
Jestem na powierzchni, jakiejś polanie, jestem ubrany na biało, widzę gacki, pełno demonów, mają rogi, poharatane mordy. Wyciągam miecz i zaczynam je ciąć, ta walka trwa błyskawicznie, mieczem tak szybko obrabiam, że każdy demon zmienia się w popiół, który spadał jak proszek. Kręcę się w powietrzu i jak świder wbijam się z mieczem w ziemię i przechodzę pod ziemię jakby piętro niżej. Tam znajduję inne już demony, wyglądają dziwnie, połączenie różnych zwierząt, np. psa z kotem itd., były to jakieś hybrydy, potwory. Demony są mniejsze ode mnie, załatwiam sprawę szybko, przecinam mieczem i one się też spopieliły. Wychodzą kolejne 4 duże, ci są podobni do mnie, ale są czarni, zabijam ich mieczem i oni też się spopielają. Nie ma już nikogo, robi się czysto, pojawia się na tym piętrze zielona trawa.
Znowu wbijam miecz w ziemię i znowu schodzę piętro niżej, widzę ohydne robale, białe, długie śliskie, czarne, szare, kudłate, czerwone, słyszałem ich szelest i świst. Schowałem miecz do pochwy, skrzyżowałem ręce na piersiach i z całego mojego ciała wydobyła się ogromna energia, wszystko wokoło spaliłem, zrobiło się czysto i wyrosła trawa. Te spalone resztki robali uniosły się do góry i zaczęły opadać jako popiół.
Znowu wbiłem miecz w ziemię i znowu znalazłem się piętro niżej. Zobaczyłem ruszające się dziwne macki, poruszały się jak koralowce w wodzie, uciąłem ich tylko kilka, bo szukałem źródła tego dziadostwa. Zrozumiałem, że te „koralowce” żyją na czyjejś głowie. Głowie wielkiego demona zajmującego z 2 piętra. Wbiłem się przez te macki i wlazłem w jego mózg. Chciałem go załatwić i wbiłem miecz głęboko aż dotarłem do serca. Załatwiłem go, spopieliłem mu mózg i jego wnętrzności. Chciałem iść dalej jeszcze głębiej, bo wiedziałem, że prawdziwe zło jest jeszcze niżej. Pod nim zobaczyłem coś wielkiego w kształcie przezroczystego jaja, w środku zielone jakby rośliny, które się lekko ruszały, wiedziałem, że coś tam w środku żyje. Zamachnąłem się mieczem na to jajo i wtedy usłyszałem;
- Zostaw go.
Zobaczyłem piękną białą dłoń, która była większa ode mnie kilka razy i która zasłoniła to jajo. Nie pozwolono mi tego zrobić. Wyskoczyłem do góry na samą powierzchnię. Wbiłem swój miecz w ziemię, kleknąłem i spytałem.
- Co dalej Boże każesz…?
W tej wizji nie zastanawia mnie to, że piekło po raz kolejny ukazuje się jako kilkupoziomowe miejsce pod ziemią, bo może być to czysta symbolika, ale to, że jajo rodzące Zło (pewnie też jedynie symbolika) zostało… ocalone. W takim razie pytanie… czy Zło musi istnieć? I to mnie zaskoczyło, gdyż nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam.
08. 01. 14 r. Warszawa.
To jakaś plaga ostatnio. Znowu dziwny wypalony znak, tym razem na brzuchu, wg Piotra to odcisk ich stopy lub ręki, trudno powiedzieć.
Zdjęcie oryginalne i ulepszone poprzez wzmocnienie m. in. kontrastu.